środa, 26 grudnia 2018

Paderewski i kwestia jego osobistych wpływów

Artur Szyk, Wilson and Paderewski


Instytucje państwowe nie dały nam zapomnieć, że w 2018 roku minęło 100 lat od odzyskania przez Polskę niepodległości. Często personalizując niepodległość, mówiło się o jej twórcach i - ku zgrozie socjologistów - dobrze, bo nieabsolutyzowana rola jednostek w historii jest faktem. I to w dodatku faktem wartym socjologicznego zainteresowania. Mówi więc się o takich jej twórcach, jak Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Wincenty Witos, Wojciech Korfanty, a nawet Ignacy Daszyński i właśnie o Ignacym Janie Paderewskim. W jego przypadku mówiło się o tym, że to jego "osobiste wpływy" sprawiły, że Polska odzyskała niepodległość. W tym gronie polityków jest on jedynym artystą i dlatego uznałem, że muszę sobie uporządkować pewne sprawy dotyczące jego osoby w społeczno-muzycznym sensie.

"Paddy" jako celebryta

Zacznę od tego, że przed lekturą książeczki Ludwika Stommy pt. Polskie złudzenia narodowe kojarzyłem go raczej z nazwami ulic niż np. wielką karierą. W szkole pewnie coś było o jego działalności politycznej u zarania II RP, ale nie myślałem o Paderewskim jako o wielkim patriocie czy mężu stanu. Stomma pisał, że szkolne mówienie o patriotyzmie Paderewskiego to nudna sztampa, bo życie autora Manru obfitowało w wiele fascynujących wydarzeń. Przytaczana przez Stommę faktografia pochodzi z pracy Erica Lipmanna pt. Paderewski. L'idole des annees folles (Paryż, 1984, pl. Paderewski. Idol szalonych lat) choć pewnie źródła i opracowania w tym zakresie można mnożyć. Czytamy więc, że w pod koniec XIX w., w czasach niemal wiktoriańskich

był Paderewski postacią fascynującą tłumy na całym świecie — do tego stopnia, że ukuto we Francji, w Anglii i za oceanem termin „padermania", który stosowany jest niekiedy do dzisiaj, opisuje jednak bynajmniej nie polityczne i pośrednio tylko artystyczne zjawisko. Pamiętamy wszyscy dobrze z koncertów Beatlesów, Elvisa Presleya czy Billa Haleya widoki tłumów (...), przede wszystkim młodych dziewcząt, wpadających w ekstazę, płaczących, krzyczących, wznoszących ręce do nieba w konwulsyjnych gestach, dygocących z przejęcia, gotowych na wszystko, byle tylko dotrzeć do idoli, dotknąć ich, niechby tylko zobaczyć z bliska. (...) Młode londyńskie mieszczki, których nikt nie posądziłby o cień temperamentu, przepychają się ku schodom, tratują, krzyczą: „Bierz nas, należymy do ciebie, jesteśmy twoje!". Następnie zadzierają spódnice i pokazują frywolne majteczki, na których wyhaftowane jest JEGO nazwisko obok czerwonych serc. (...) W Stanach Zjednoczonych zagradzać trzeba całe ulice, którymi ma przejeżać Paderewski. Pod jego hotelem na Piątej Alei kordon policji stoi dzień i noc. Od chwili, kiedy oszalała wielbicielka rzuciła się z nożyczkami, aby uciąć pukiel JEGO włosów, pianiście wszędzie towarzyszy kilkunastoosobowa obstawa. Jednej z pań udaje się zatrudnić w roli kelnerki w hotelu, w którym rezyduje Paderewski. Dzięki temu może przynieść mu do salonu śniadanie, zrzuciwszy z siebie przedtem w przedpokojach całą garderobę [Stomma 2007: 136].

Antropolog zauważa, że Ignacy Jan niewątpliwie był świetnym pianistą, ale takich było w jego czasach wielu. Jednak żaden z nich nie był aż takim nowoczesnym geniuszem autoreklamy. Trzeba przyznać, że Paderewski przywiązywał wagę do zarządzania wizerunkiem. Był w tym rodzaj strategii marketingowej, w której każdy sukces stawał się elementem kolejnych sukcesów, w dodatku okraszanych nowymi sloganami reklamowymi. Przykładowo, ku oburzeniu wiedeńskich krytyków, nakazywał rozdawanie przed koncertami ulotek, gdzie anonimowe opinie słuchaczy miały urastać do rangi obiektywnych diagnoz. Jedna z nich miała brzmieć następująco: Jego muzyka jest jednocześnie intymna i uniwersalna, albowiem jest to muzyka anielska. Niechęć autorytetów wedle podejrzeń Stommy miała wzbudzać skandal, który reklamował koncerty. Pełne sale koncertowe w Wiedniu wykorzystano do sloganu na koncert w Paryżu (Artysta, który wypełnił wiedeńskie sale), a paryski sukces poskutkował kolejnym hasłem reklamowym. W Londynie polski pianista reklamował się już jako paryski lew. Skojarzenie animalne to też element wizerunku artysty, którego fryzura również nie była przypadkowa. W tle działalności artystycznej przeplatała się historia tułacza ze zniewolonego przez zaborców narodu. Stomma moim zdaniem popełnia tu błąd nadintepretacji, gdy miesza intencjonalne elementy wizerunku scenicznego (biały frak, lwia grzywa, ostentacja, przepych) z przekonaniami społeczno-politycznymi. Trudno domniemywać bowiem zakładać, że przywiązanie do barw biało-czerwonych oraz odwoływanie się do muzyki Chopina miało być tylko wizerunkiem scenicznym Paderewskiego. Moje intuicje szłyby w przeciwnym kierunku i wrócę jeszcze do tego w podsumowaniu.

Paderewski dzięki ogromnej popularności zgromadził ogromny majątek. Niech za dowód tego, ile zarabiał Paderewski posłuży cytat z Krzesimira Dębskiego:

Nie do końca zdajemy sobie sprawę, jak wielkim artystą, celebrytą i mężem stanu był Paderewski. Przecież on sfinansował 100-tysięczną Armię Hallera. Wydał też majątek na pomoc charytatywną dla odrodzonej po I wojnie światowej Polski. A po Stanach Zjednoczonych podróżował prywatnym pociągiem ze służbą, fortepianami i papugami. Były miasta, które zbudowały linie kolejowe, żeby przyjąć Paderewskiego!
Sumy te pozwoliły mu właśnie na zakup hiperluksowego Wagonu Polonia (którym przemierzał USA) albo rezydencji w Riond-Bosson w Morges, koło szwajcarskiej Lozanny, gdzie próbował tworzyć opozycję antysanacyjną znaną jako Front Morges. Dlaczego? Podejrzewam, że dlatego, iż było go po prostu stać na to, by przekazywać pieniądze na to, co uważał za słuszne. 


Premier Paderewski jako mąż stanu. 13 punkt

Trudno mówić o tym, kiedy, jak i dlaczego zaczęła się miłość J. I. Paderewskiego do Polski i zainteresowanie tym, co tam Panie w polityce. Jednak najkrócej mówiąc po prostu polskość była dla niego wartością. Albo mówiąc bardziej żargonowo: w systemie aksjonormatywnym kompozytora idea polska miała specjalne miejsce i była silnie zakorzeniona. Myślę, że nie było to nic niespotykanego, jak na owe czasy i jak na środowisko, z którego pochodził. Paderewski urodził się we wsi na Żytomierszczyźnie w 1860 roku, czyli krótko przed wybuchem powstania styczniowego. Biograf kompozytora - Henryk Przybylski - pisze, że dorastał w otoczeniu, w którym idea narodowa była intensywnie propagowana. Jego matka była córką przyjaciela Adama Mickiewicza - Zygmunta Nowickiego, profesora historii na Carskim Uniwersytecie Wileńskim. Jego ojciec był uczestnikiem wspomnianego powstania styczniowego (za co trafił do więzienia w Kijowie). Nawet jego nauczyciel historii był uczestnikiem powstania listopadowego... Tematyka narodowowyzwoleńcza była więc powietrzem, którym oddychał tak, jak dzisiejsi celebryci oddychają buddyzmem i jogą czy prawami zwierząt. Te ideały kulturowe, pożądane zachowania i cele działań to właśnie coś, co socjologowie nazywają wartościami. Florian Znaniecki upatrywał wręcz w badaniu procesów tworzenia się nowych wartości celu uprawiania socjologii. Paderewski w ten, a nie inny sposób definiował swoje wartości i mając już ustabilizowaną pozycję społeczną jako wielkiego muzyka poświęcał się im.

To, o czym możemy mówić w wypadku Paderewskiego to jest wykorzystanie statusu celebryty (kogoś rozpoznawalnego, skupiającego uwagę szerszych kręgów społecznych) do tego, by rozpropagować jakąś ideę. Mówiąc brzydko socjologicznie i to w dodatku po francusku jest to konwersja kapitału symbolicznego na kapitał polityczny, bo Paderewski mówił: Będę mówić o Polsce i ludzie będą zmuszeni myśleć o Polsce, a to jest właśnie sposób, dzięki któremu Polska trafi do myśli i czynów tych ludzi (za http://www.tvn24.pl)

Kompozytor dowiedział się, że najbliższym i najbardziej zaufanym doradcą ówczesnego prezydenta USA był Edward Mandell House. Postanowił go poznać i zaprzyjaźnić się z nim. Z uwagi na to, że był nie kim innym, a opisanym powyżej Paddym, to cel ten został osiągnięty (i to pewnie bez wizualizacji!). Dalej wiemy tylko, że E. M. House prosi Paderewskiego o napisanie oficjalnego pisma do prezydenta Thomasa Woodrowa Wilsona, w którym uzasadniał konieczność odbudowy niepodległości Polski, a także przyznania jej Prus Wschodnich i Gdańska (za Pamięć Polski). Niedługo po tym prezydent w orędziu do Kongresu przedstawił 14 punktów porządkujących sytuację polityczną w Europie po I wojnie światowej. Wśród nich znalazł się punkt 13, który pozwolę sobie przytoczyć w oryginale
XIII. An independent Polish state should be erected which should include the territories inhabited by indisputably Polish populations, which should be assured a free and secure access to the sea, and whose political and economic independence and territorial integrity should be guaranteed by international covenant.
Można powiedzieć, że mieliśmy tu pełen sukces, bo celebryta wymyślił, pośrednik przekazał, a prezydent ofiarował upragnioną niepodległość. No nie jest tak pięknie do końca. Raczej casus ten pokazuje nam, jak działa dyplomacja, negocjacje, ścieranie interesów oraz przetwarzanie pomysłów przychodzących z zewnątrz do systemu imperialnego, który głownie dba o własny interes. Paderewski przecież nie dopiął swego w pełni, bo granice odrodzonej, II RP nie pokrywały się w pełni z tym, co stanowiło jego wizję niepodległej Polski w jego przekonaniu. Wizja ta - zwana skrótowo koncepcją Stanów Zjednoczonych Polski - bazowała na stworzeniu państwa federacyjnego na wzór USA. Składowymi tego państwa miały być królestwa Polski, Litwy, Polesia i Halicji (zob. mapka poniżej). 

Decyzja USA w zakresie porządku politycznego w Europie była inna. Nie odbudowano Polski jako królestwa federacyjnego (Rzeczpospolitej Czworga Narodów) a jako republikę, która już w konstytucji marcowej z 1921 roku wskazywała, że nie uznaje przywilejów rodowych ani stanowych, jak również żadnych herbów, tytułów rodowych i innych z wyjątkiem naukowych, urzędowych i zawodowych.



Żeby zrozumieć całą tę sytuację myślę, że trzeba uwzględnić tzw. szerszy kontekst tego, że prezydent USA w podobny sposób wyróżnił Polskę, bo przecież nie chciał spełniać marzeń wieszczów czy nawet Kościuszki i Puławskiego. Dlatego musi tu paść wtręt geopolityczny, bo sądzę, że on w dużej mierze wyjaśnia tło przebiegu negocjacji, które pomysł Paderewskiego zainicjował. Najprawdopodobniej amerykańscy politycy są pragmatyczni i raczej nie podejmują decyzji, które nie opłacałyby się im jako państwu. Stan Zjednoczone to światowe mocarstwo i państwo specyficzne przede wszystkim ze względu na swoje geograficzne położenie. Jest ono położone z dala od tzw. wyspy światowej, czyli połączonych lądowo kontynentów Azji, Afryki i Europy. Według Alfreda Mahana to właśnie dzięki tej lokalizacji powinno ono być nastawione na balansowanie wpływów innych mocarstw dążenie do tego, żeby światowy handel przebiegał drogą morską, a nie lądową. Spełnienie tych warunków gwarantuje im silniejszą pozycję. W ich interesie jest więc ograniczanie rozwoju zarówno Rosji, jak i Niemiec na Nizinie Środkowoeuropejskiej, czyli m.in. na terenach obecnej Polski. Nizina ta jest o tyle istotna, że stanowi pogranicze pomiędzy tzw. Heartlandem i Rimlandem (zob. mapa poniżej). Z kolei Halrofd Mackinder w pisał o tych terenach, że

kto panuje we wschodniej Europie - panuje nad [całym - ZS] Heartlandem (sercem Eurazji). Kto panuje nad sercem Eurazji - ten panuje nad wyspą światową. Kto panuje nad wyspą światową ten panuje nad światem.
Stąd pewnie pochodzą twarde podstawy zainteresowania Wilsona Paderewskim. USA wchodząc do I wojny światowej, chciało sprawić, żeby ani Rosja, ani Niemcy nie wyszły z niej zwycięsko. Dlatego wciśnięcie pomiędzy te państwa bloku nowych państw osłabia je i tym samym umacnia USA. Na tych geopolitycznych podwalinach polska niepodległość została tak na prawdę zbudowana i najprawdopodobniej nic innego nie przekonałoby Wilsona, by zwrócił uwagę na "osobiste wpływy" Paderewskiego.





Podsumowanie
Sylwetka I. J. Paderewskiego jako sprawnego celebryty nie wyczerpuje oczywiście opisu jego osobowości, dążeń czy ideałów. Myli się Stomma, który redukuje go do wymiaru sukcesu rynkowego, pisząc, że był
niezrównanym manipulatorem, krezusem, Wielkim Gatsbym, prorokiem pięknej muzyki i jarmarcznego gustu, postacią z tysiąca i jednej nocy, która wypracowała jednocześnie do perfekcji dar posługiwania się nowoczesnymi mediami.
Patriotyzm Paderewskiego był tłem jego aktywności, która nie może być jednak tylko i wyłącznie do patriotyzmu redukowana. Miał osobiste ambicje i motywacje, by odnieść sukces jako jednostka, ale nie zapominał o sprawie polskiej i dziewiętnastowiecznej tradycji narodowowyzwoleńczej. Wkomponował umiłowanie polskości i Polski w swoją działalność artystyczną i uczynił z niej swój znak rozpoznawczy (niczym biało-czerwony, luksusowy wagon kolejowy). Podobnie do tego, jak różne idee wplatają w swoją twórczość współczesne gwiazdy pokroju Natalii Przybysz albo Ariany Grande.

Nie chciałbym nie doceniać osobistych zasług kompozytora w zakresie dążenia do uzyskania przez Polskę niepodległości. Jednak możemy zadać nieco inne pytanie, czy gdyby nie on, to czy USA faktycznie nie dążyłoby do zbalansowania układu sił w Europie i tak czy inaczej zaproponowałoby utworzenie podobnego do II RP tworu? Możliwe, że gdyby nie Paderewski, to padłoby na Austrię, Węgry bądź Rumunię. Adam Smith używając metafory niewidzialnej ręki rynku pisał o tym, że suma "indywidualnych chciwości" tworzy największy dochód społeczny (czyli tzw. dobro wspólne). Hegel z kolei upatrywał w tym manipulacyjnych działań tzw. chytrego rozumu, który nad nami czuwa i mimo, że zdaje się nam, że działamy w swoim tylko interesie, to mimochodem działamy również dla różnych innych interesów wspólnych. Choć Paderewski zupełnie nie wydaje się osobą, która miałaby być bezwolnym aktorem zapisanej dla niego roli. Jego historia pokazuje rolę działań jednostkowych, które nie tylko są determinowane społecznie, ale nade wszystko determinują nowe konteksty ludzkich działań - tworzą nową rzeczywistość, która bez tych właśnie działań byłaby zupełnie inną rzeczywistością.


Ignacy Jan Paderewski i jego rola w Paso Robles w Kaliforni

A jak kogoś interesuje więcej socjologii o Paderewskim, to jest cała książka

  • Bokszańska Grażyna. 1993. Polityka-biografia-przywództwo: socjologiczne studium przywódczej kariery Ignacego Jana Paderewskiego, Łódź. 



Niniejszy tekst nie został dofinansowany z programu Niepodległa MKiDN, a szkoda! ;-)

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Share:

środa, 31 stycznia 2018

Muzyka, groza egzaminacji i inne problemy



Dostałem w mediach społecznościowych relację od osoby, która opisała swoje obserwacje na temat uczestnictwa w egzaminach na uczelnie muzyczne. Były to dwa egzaminy: jeden w Polsce, a drugi za granicą. Mniejsza o kraj (choć był to tzw. kraj zachodni, a nie wschodni) i styl muzyczny, bo ciekawsze wydają mi się tu kwestie systemowe. Zacznijmy od faktografii. Będą to dwa wycinki z wiadomości, którą ta osoba przesłała.


Dwa obrazki


Egzamin pierwszy, czerwcowy, wyglądał następująco: przyciemniona, zimna sala koncertowa; grobowa cisza i taki sam nastrój. Słowo ‘optymizm’ nie przechodzi tu przez gardło. Na wysokim balkonie z godnością usadawiają się eksperci oceniający adeptów. Dostojnie, poważnie; z minami egipskich sfinksów. Siedzą. Każdy pewnie życzliwy, ale twarze funebralne. Przed salą kolejka studentów. Każdy ubrany jak trzeba i nerwowy jak trzeba. Wchodzimy kolejno. Niby na egzamin, a jakby na szafot. Pada tytuł utworu, jaki mamy wykonać. Głosem tubalnym, konkretnym.

Następnie prezentacja. W ciszy opuszczamy salę.

Kolejne dni to seria podobnych traumatycznych spotkań. Aktorstwo, kształcenie słuchu, rozmowa. Wyczerpujący do ostatka tydzień. Zawsze kilkunastoosobowa, dostojna komisja.


Egzamin drugi w uczelni prestiżowej, jednej z najlepszych na świecie. Ten sam kierunek. Trochę zamieszania z wyznaczeniem daty, godziny… ale egzamin tylko jeden.

Tłumy gaworzących kandydatów z różnych stron świata, ubrania o bardzo różnym stopniu elegancji. Czasem trochę nie na miejscu. Egzaminy w niedużej salce. Po każdym przesłuchaniu wychodzi z niej urocza czerwonowłosa pani z uśmiechem czytając nazwisko kolejnego kandydata. Przychodzi i na mnie kolej. Wchodzę. Przede mną trójka profesorów… legendarnych, wybitnych.

Jeden młody w sportowym stroju, druga nobliwa pani profesor i takiż sam pan. Uśmiechnięci, rzucający żarcikami od samego początku. Po krótkim small talku proponują wykonanie przygotowanych utworów w dowolnej kolejności, co z radością czynię. Słuchają z zaciekawieniem, reagując mimiką na nastrój utworu. Niedługi uprzejmy dialog i po egzaminie. Wychodzę jak od zaprzyjaźnionego fryzjera.


Interpretacja


Egzamin jako zjawisko społeczne z powodzeniem może być przedmiotem analiz socjologicznych. Dowodnie wykazał to Łukasz Remisiewicz w pracy Egzamin w perspektywie socjologicznej (2016), w której analizował tę społeczną sytuację zarówno od strony historycznej, antropologicznej, jak i w świetle ośmiu socjologicznych teorii, by wreszcie wykorzystując teorię racjonalnego wyboru i łańcuchów interakcyjnych wypracować socjologiczną teorię egzaminu. Autor odnosił się także do empirycznych badań cech konwersacji egzaminacyjnych. Brzmi to dość ciekawie i to nie tylko w kontekście niniejszego wpisu. Nie będę jednak się tymi kwestiami zajmował, a zainteresowanych odsyłam do ww. książki.


Chciałbym dodać do powyższej interpretacji jeszcze inny punkt widzenia -- wydajność pracy. Najpewniej opisane powyżej grono profesorów w czasie egzaminacji było w pracy. Wydajność pracy definiowana jest jako wielkość produkcji wytworzonej przez jednego pracownika w określonej jednostce czasu. W tym wypadku będzie to liczba przeegzaminowanych adeptów na godzinę. Powyższe opisy wskazują, że egzaminacja na jednej z polskich uczelni artystycznych jest zorganizowana w sposób zdecydowanie mniej wydajny niż robi się to w najlepszych kuźniach talentów muzycznych.

Wydajność pracy to zjawisko, które ma oczywiście swój wymiar indywidualny. Jedni są w stanie pracować intensywnie, inni łatwo się rozpraszają. Jedni są leniwi, inni pracowici. Nie chcę twierdzić, że jest to nieistotne. Raczej podkreślić, że wydajność wynika również z tego, jak tzw. zasoby ludzkie są zarządzane, czyli jakie wymogi formalne i nieformalne stawia się przed nimi.


W dodatku siermiężna atmosfera potęguje nieefektywność. Nie jestem pewien jakie są źródła tej atmosfery, jednak zakładać można, że niewydajna praca może raczej pogłębiać ją. Groźną atmosferę egzaminacji psychologowie nazywają stresem egzaminacyjnym. Wracam więc do wyników analiz Remisiewicza, tym razem blogowych, gdzie omawia z neurospołecznej perspektywy dwie strony egzaminowania - stres i obycie egzaminacyjne.
Problem jaki pojawia się w momencie pojawienia się stresu egzaminacyjnego jest następujący. Testy wymagają od nas przetwarzania informacji – nie tylko przypominania sobie informacji z pamięci długotrwałej, ale także operowania przywołanymi informacjami w pamięci roboczej. Jak pokazuje świeża metaanaliza lęk upośledza pamięć roboczą (Moran 2016). Z tego powodu fizjologiczna reakcja stresowa powoduje, że nie potrafimy wykorzystywać pełni swoich umiejętności operowania informacjami (Derakshan and Eysenck 2009), gorzej wykonujemy zadania i z tego powodu otrzymujemy wynik egzaminu nieadekwatny do własnej wiedzy.
Zatem powstaje wątpliwość, czy egzaminy są miarodajne? Pewnie nie są, ale z drugiej strony jedną z funkcji edukacji jest selekcja i jakaś forma egzaminacji jest konieczna (por. np. Borowicz Ryszard. 1976. Selekcje społeczne w toku kształcenia w szkole wyższej. Studium wybranego rocznika młodzieży z UMK, IRWiR PAN). Rzecz w tym - jak sądzę - aby organizować je w sposób zoptymalizowany. 

Widzimy, że sposób organizacji selekcji kandydatów na studia może być zminimalizowany (obrazek II) i zmaksymalizowany (obrazek I). W pierwszym przypadku egzaminację rozłożono na kilka dni i dokładnie studiowano każdy element predyspozycji wokalnych. W drugim przypadku oczekiwano od kandydatów prezentacji próbki talentów w czasie kilkunastu minut.


Cóż, możliwe, że w pewnych krajach wzięto sobie do serca wnioski badań psychologicznych na temat podejmowania decyzji? Mam na myśli choćby badania, które swego czasu popularyzował Malcolm Gladwell w pracy Błysk. Potęga przeczucia (2009). Kanadyjczyk rozróżnił dwa schematy decyzyjne. Nazywa je teoriami cienkich i grubych plasterków. Cienkie plasterki to połączenie skrawków wiedzy i intuicji, grube zaś to wyniki pogłębionych naukowych analiz. Pogłębione analizy bogatego "materiału dowodowego" prowadzą nas niekiedy do tych samych wniosków, co przeczucia. Gladwell przywołując informacje prasowe oraz psychologiczną teorię perspektywy wskazuje, że podejmowanie decyzji na podstawie wyników pogłębionych analiz bywa czasami podyktowane względami pozamerytorycznymi. Grube tomy ekspertyz często służą uzasadnianiu decyzji, a nie minimalizacji różnego rodzaju ryzyk bądź odkrywaniu prawd. Np. pewne instytucje zamawiają tomy ekspertyz, by podeprzeć na nich podjęte już decyzje (zwłaszcza błędne). Autor analizuje sprawę zakupu przez Muzeum J. Paul Getty'ego antycznej greckiej rzeźby, która według ekspertów może być falsyfikatem.

No dobrze, powyższe wskazania pokazują pewne rekomendacje do optymalizacji, ale problem zdaje się być szerszy. 


Spojrzenie z oddali

Co jakiś czas analitycy powołujący się na statystyki OECD przypominają nam o tym, że mamy w Polsce problem z produktywnością naszej pracy. Dopuszczanie licencjonowanych adeptów śpiewu do studiów magisterskich to tylko przykład, bo tu może chodzić też o czas, jaki poświęca się na sprawozdawczość biurokratyczną. Zarówno tę w formie rozliczeń fiskalnych, jak i tę na którą narzekają nauczyciele ze szkół publicznych. Może chodzić też o inne elementy organizacji pracy. 

Autorzy jednej z analiz na temat problemu z produktywnością pracy w Polsce piszą dość obrazowo, że
polski robotnik nie kopie więc łopatą cztery razy wolniej niż niemiecki. Niemiecki po prostu ma do dyspozycji koparkę, jest lepiej zmotywowany do pracy, lepiej poinstruowany (więc nie wykopie niczego tam, gdzie nie trzeba), a na dodatek prawdopodobnie jest w lepszym stanie zdrowia*.
Chyba nie znajdę lepszych słów podsumowania.


Postaw mi kawę na buycoffee.to
Share: